Wiele się mówi, że operacje plastyczne to zabawa bogatych, znudzonych kobiet, które mają problemy z samoakceptacją. Ile razy słyszałam, że swój wygląd trzeba pokochać, taka się urodziłam, moje ciało to dar.

Zabawne, że żaden z tych „mądrych ludzi” nie był przezywany w szkole „purchawą” czy „czarownicą”. A ja byłam. To wszystko przez mój nos, wielki, nieproporcjonalny, odziedziczony po dziadku najwyraźniej. Coś, co na męskiej twarzy budziło by zainteresowanie, u małej dziewczynki mogło budzić jedynie śmiech. I okrutną, bezmyślną nienawiść do wszystkiego, co inne.

Trudno jest dorastać, kiedy jedyne, co widzą inni, to nos. Kiedy urosłam, proporcje trochę się wyrównały, ale nos nadal przykuwał uwagę. Czy trudno się dziwić, że zaczesywałam włosy na twarz, malowałam oczy przeraźliwą ilością cieni, ubierałam się jaskrawo i dziwacznie – wszystko po to, by odwrócić od niego uwagę?

Najbardziej mnie irytowały te pełne wyższości i fałszywego współczucia komentarze typu „zobaczysz, ktoś cię pokocha pomimo tego nosa”. Nie chcę być kochana POMIMO! Błagałam, prosiłam, żeby coś z tym zrobić. Zazdrościłam tym, którzy zdawali się nie zwracać uwagi na swoje odstające uszy, krzywe zęby. Co się okazywało? Że tak naprawdę to wszystko była poza, że każdy ich dzień był nieustanną walką ze swoim wstydem, kompleksami.

Życie mijało, a ja coraz bardziej czułam, że chcę tylko jednego – pozbyć się tego czegoś z mojej twarzy. Spojrzałam w lustro i zastanowiłam się nad sobą. Czy faktycznie nie lubię siebie tylko przez nos? Czy jest może za tym coś więcej? Bałam się, tak bardzo się bałam, że jak nie będzie nosa, to dalej będę się czuła brzydka i zacznę ucinać więcej, w poszukiwaniu idealnego obrazu, którego nigdy nie osiągnę.

Bałam się też, że przez te wszystkie lata byłam tylko kobietą doczepioną do nosa. Co będzie, jak tego zabraknie? Kim będę? W końcu zdecydowałam się na operację plastyczną. Wszystko we mnie krzyczało, że jest już za późno, by zaczynać od nowa, że dom, że praca… ale poddałam się operacji.

Znowu strach, znowu chęć ucieczki. Lekarz prowadzący był bardzo cierpliwy i uprzejmy. Realnie ocenił, co może zrobić z moim nosem i opowiedział, jak przebiega zabieg. Uspokoił mnie i nabrałam wiary w lepsze jutro. Najbardziej podobało mi się to, że cięcia przebiegną wewnątrz nosa, przez co nie będzie widać na zewnątrz żadnych blizn.

Operacja trwała 2 godziny, a ja spędziłam w klinice całą dobę – to normalna procedura. Założyli mi opatrunek, więc nie wiedziałam, czy faktycznie to „coś” zniknęło z mojej twarzy. Nie czułam żadnej różnicy, poza niewielkim bólem. Przeraziło mnie to, że miałam obrzęki wokół oczu, ale uspokojono mnie, że to normalne. Nie mogłam się doczekać zdjęcia opatrunku, ale musiałam jeszcze poczekać parę dni.

To, co wyłoniło się spod bandaży było zarazem piękne i przerażające. Lekarz, widząc moją minę, uspokoił mnie: efekty będzie widać dopiero po dwóch tygodniach, kiedy ustąpią obrzęki i zaczerwienienia, a sam nos ostatecznie się utrwali.

Źle zinterpretował chyba moją minę, bo po chwilowym oszołomieniu zaczęłam wpatrywać się w swoją twarz z zachwytem. Co tam obrzęki, siniaki, to nic! Byłam piękna! Już widziałam, że lekarz jakimś cudem wydobył z „purchawy” nos całkiem podobny do zgrabnego noska mojej mamy. Więc on tam cały czas był, czekał, aż go ktoś uwolni!

Rozpłakałam się, ze szczęścia. Pielęgniarki po chwili zorientowały się, że to nie z powodu niezadowolenia z zabiegu, tylko wręcz przeciwnie i zaczęły mi gratulować. Podziwiały mój opuchnięty, śmiesznie mały nos, zawijając go w nowe opatrunki. A ja nie przestawałam się uśmiechać.

Nie zmieniłam się oczywiście od razu – trochę trwało, zanim pozbyłam się nawyku zaczesywania włosów na twarz. Dziwnie się patrzyło, tak dziwnie pusto na obrzeżach widzenia, bez wielkiego nosa. Przyzwyczaiłam się do siebie w lustrze, szczególnie, że nadal widzę tę samą kobietę, która wcześniej chowała się za wielkim nosem. Wreszcie jest widoczna. I promienieje do dziś.